piątek, 30 maja 2014

Maseczki Biovax opinie blondynek ;)

Długo przygotowywałam tą notkę.
Któregoś wieczoru wpadłam na pomysł z moimi blondynkami z W., że może fajnie wyszedłby wpis zbiorczy zawierający opinie farbowanych/rozjaśnianych blondynek o popularnych hitowych maskach do włosów L'Biotica Biovax.
Dzięki pomocy dziewczyn udało mi się wyciągnąć pewne wnioski ;)



BLOND_PRINCESSKA
Miałam tą z olejkami i jak dla mnie super, zużyłam całe opakowanie, włosy miękkie, puszyste i sypkie. Zapach jak dla mnie też ładny. Nie obciąża. Jak będzie w promo to kupię jeszcze jedno opakowanie.
Chociaż jak dla mnie ostatnio numerem jeden jest Timotei z olejkami.


cami86
Pierwsze co mnie przeraziło, to czas przetrzymywania tych masek. Zazwyczaj jest mi ciężko wygospodarować więcej niż 5 minut na tego typu zabieg. Jestem pełnoetatową mamą dwójki brzdąców, które stale ode mnie coś chcą i jak zamykam się w łazience, to zaraz rozlega się dobijanie do drzwi i wołanie. Ale do rzeczy: z tymi maskami wymyśliłam sobie taki sposób, że przed położeniem młodego na południową drzemkę myję głowę, nakładam maskę, zawijam w turban i idę z małym do sypialni, a że usypanie go trwa jakieś 30 czy nawet 60 minut, więc maseczka ma czas aby spokojnie sobie zadziałać. Jak już uśnie, to idę do łazienki i zmywam. Oczywiście gdybym użyła maski np. Loreala to przyklap gwarantowany. A w przypadku tej maski 5, 10 czy nawet 15 minut to jednak za krótko. Może dlatego dziewczyny nie były zadowolone?
Jeżeli chodzi o rezultaty, to brązowa z olejkami mnie zachwyciła, natomiast niebieska z proteinami poległa na całej linii. Moje włosy nie cierpią kokosu, np po Dove z olejkami fruwają i puszą się jak wściekłe, a w tej maseczce jakimś cudem je akceptują. Są miękkie, wygładzone i pięknie pachną. Jednocześnie nie są oblepione żadnym filmem. Jeżeli chodzi o niebieską z jedwabiem, to istna strzecha na głowie
. Totalne siano, którego nie mogłam pozbyć się przez 3 mycia. Zdecydowanie nie dla mnie.
Na plus na pewno wydajność, jedna saszetka starczyła mi na 3 użycia (włosy cienkie, do ramion).

czekoladowoo

Ja miałam 3 biovaxy i tak:
-pomarańczowo-biały - używałam za czasów i ciemnych włosów i jak schodziłam na blond, i generalnie cudeńko. Włoski miękkie, takie hmm puszyste ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu, o.. mięsiste! ale nie puszyły się, ale pamiętam, że kilka osób się skarżyło, że chyba ociepla kolor
- jedwab i keratyna, też lubię ale daje zupełnie inny efekt, włosy są sypkie, mięsiste ale zupełnie inne niż po tej poprzedniej, po tej regenerującej bardziej czuć, że coś było nakładane, po tej ja mam zawsze wrażenie jakbym niby nic nie nakładała, a moje włosy są ok i nie potrzebują cudów

- olejkowa - tu mi się najtrudniej wypowiedzieć, tragedii nie ma ale rewelacji nie robi, włosy się wydaja mięciutkie, delikatne w dotyku, ale mam wrażenie, że końce mi się po niej puszyły, ale nie chce tutaj wydawać do końca recenzji, bo wiem, że mam końce do podcięcia, więc po podcięciu użyje jeszcze raz i sprawdzę czy jest jakaś różnica.
No i jeden wniosek do wszystkich masek - zawsze będą działać lepiej jak się je podgrzeje na łbie, a nie tak o nałoży. I one też nie dają często efektu wow, ale stosowane regularnie faktycznie poprawiają kondycje włosa.


xXxKYLIExXx
Ja miałam kilka Biovaxow. Wieki temu, jakieś 5 lat wstecz, kiedy schodziłam z czarnego używałam Waxa do blondu, ale to chyba była firma Rainforest czy coś takiego.To nie był ten słynny Biowax. I wtedy tamta była dla mnie rewelacyjna.
Oczywiście stosowałam pod czepek w cieple i na pół godziny czasem na godzinę. Włosy były sypkie, miękkie, prostowały się same. Także tutaj wielki plus.
Ns jakoś 2-3lata temu, kiedy kolor miałam już wyprowadzony i pozostała tylko regeneracja, kupiłam  Biovaxa Latte-DRAMAT. Włosy sztywne, sianowate, spuszone pod sam sufit. Próbowałam różnie i na ciepło i bez podgrzewania, na godzinę, na 5 min. Efekt ciągle ten sam. Sama nie wiem jak ja to paskudztwo w końcu zużyłam
.
Później zgarnęłam Biowaxa do wypadajacych u Bunny na rozdaniu (2012). I tu efekt też był rewelacyjny
: włosy miękkie, zdyscyplinowane ale zdecydowanie podkreślony był skręt włosów. Faktycznie zmniejszał wypadanie, bo wtedy miałam z tym problem w związku z przeprowadzką.
Później przyszedl czas na saszetki w Biedronce.
Keratyna+jedwab okropieństwo. Włosy ledwo się rozczesały, już w czasie schnięcia widziałam co się dzieje z moimi biednymi końcówkami
- siano,siano i jeszcze raz szopa.
Po Waxie z olejkami (makadamia,argan,kokos) nie widziałam w ogóle nic na włosach
, jakbym tylko szamponu użyła, więc tu nie mogę powiedzieć jak zadziałał, bo nie zadziałał.
Wczoraj użyłam Waxa do włosów suchych i zniszczonych (pomarańczowa szaszetka) i...chyba kupię pełnowymiarowe opakowanie
. Jestem nią zachwycona. Może to też zasługa wczorajszego podcięcia, ale kładłam ją także na skórę głowy i włosy mam takie miękkie i gładkie, że nie mogę przestać się dotykać. Naprawde jestem z tego Waxa bardzo zadowolona. Włosy są mięsiste,trzymają się siebie, nie rozcapirzają się, no mega i czuję, że dostały to czego chciały.
Oczywiście wszystkie testowane saszetki stosowałam na ciepło na ok. 45 min.


milka_m
Ja jak miałam jeszcze ciemne włosy, to używałam tej do włosów suchych i zniszczonych. Dobrze nawilżała, włosy były wygładzone, miękkie, lepiej się układały, ogólnie byłam zadowolona, nawet ostatnio miałam ją znowu kupić. Miałam też tę z proteinami mlecznymi (w biało-niebieskim opakowaniu) i ta z kolei kompletnie nic nie robiła z włosami, ani dobrze ani źle, zupełnie jakbym nic na włosy nie nakładała. Męczyłam się z nią, bo mi było szkoda wyrzucić ale więcej nie kupię.


susuanne
Miałam dwie jedynie, tą z olejkami z kokosu, makadamia oraz tą do włosów suchych. Obie są bez szału według mnie. Mam włosy wysokoporowate jedynie na końcach i po tych maskach miałam po prostu miotełki na końcach. Moim zdaniem te maski nie są do końca warte ani pieniędzy, ani uwagi. Według mnie jest wiele lepszych, a efekty nie są nawet adekwatne to ceny, bo nawet 5 zł bym za nie nie dała.

moja opinia: Miałam 3 saszetki.
Keratynowa maska- koszmar. To samo co u Kylie, czyli szopa, siano i sterczące włosy jakby prąd mnie poraził ;/
Olejkowa- średniaczek. Efekty ciężko zauważalne, normalnego opakowania bym nie kupiła, bo to w moim wypadku strata czasu i pieniędzy.
Do włosów suchych- jedyna, która mi się spodobała. Włosy miękkie, gładkie i ładnie układające się. W tą mogłabym zainwestować.
Wszystkie stosowałam na 30-40 minut, okręcone ręcznikiem. 

Podsumowując nasze opinie.



Nie podeszły nam maski z proteinami- zarówno latte jak i keratyna + jedwab. Być może dlatego, że włosy rozjaśniane niekoniecznie lubią się z proteinami, a już rzadko kiedy z keratyną. 



Najlepiej oceniamy maskę do włosów suchych i zniszczonych oraz tą z olejami.

 Maska do włosów osłabionych/wypadających też krzywdy nie uczyniła.

Oczywiście nie chciałabym, żebyście sugerowali się wyłącznie naszymi opiniami ;) Każde włosy są inne i inaczej mogą reagować na dany kosmetyk, jednak myślę, że udało nam się pokazać pewną tendencję, mimo różnych strukturalnie włosów- cienkie, falujące, normalne, proste itp. Cechą wspólną jest, że farbujemy je na blond i jak można zauważyć, najlepiej oceniamy kosmetyki o działaniu natłuszczająco-nawilżającym.

ps. Który biovax jest waszym ulubionym?
 

poniedziałek, 26 maja 2014

L'Oreal excellence 8.1 + 8.13

Dziś korzystając z tego, że czuję się lepiej przygotowałam dla Was wraz z modelką Agą relację z farbowania popularnymi L'Orealami Excellence:
8.1 jasny popielaty blond
8.13 perłowy beż
Farby wymieszane zostały pół na pół, obie zawierają oksydant 6%.
Modelka wcześniej miała włosy koloryzowane jasnym blondem poziom 9/10. Naturalny odrost koło średniego/ciemnego blondu. Farba została nałożona od razu na całe włosy i trzymana 50 minut.
Uzyskany kolor wyszedł pieknie beżowy i naturalny, przy czym nie tak ciemny jak mieszanka majirel 8 z 8.2 na 6%.
Skóra podczas koloryzacji nie szczypała tak jak przy farbach na 9% ( mamy tu do czynienia z wrażliwą skórą). Włosy siwe nie wszystkie zostały idealnie pokryte, niemniej nie są widoczne.
W mojej opinii? Śliczny, naturalny, perłowy efekt! Włosy wyglądają mega zdrowo. Jeżeli szukacie fajnego blondu z poziomu 8 to polecam Wam tą mieszankę ;)
A jak Wam się podoba?
Ps. Mojej modelce dziękuję za cudowną fotorelacje, bo nareszcie możemy pokazać włosy "przed i po" ;*
Ps.2. Bądźcie łaskawi jeśli chodzi o ocenę tej notki...jakoś nie mogę zebrać dobrze myśli jeszcze ;( i nie wiem na ile poprawnie to wszystko wyszło...

PRZED




PO




No i popatrzcie jaka gapa jestem...
WSZYSTKIM MAMOM WSZYSTKIEGO NAJ Z OKAZJI ICH ŚWIĘTA! <3

poniedziałek, 19 maja 2014

Powrót do normalności cz.3

Po kilku dniach w domu, z dosyć słabym samopoczuciem- ból w klatce piersiowej taki parząco-kłujący, czasem uczucie pogorszenia jakości oddychania ( jakbym miała ciężar na płucach), niesamowicie szybkie zmęczenie owocujące nasileniem kłucia np szybkie przejście z pokoju do łazienki, postanowiłam odwiedzić rodzinnego. Musiałam mu pokazać kartę ze szpitala i chciałam zrobić kontrolne ekg. I tu spotkał mnie kolejny zawód, ekg wraz brzydkie, widoczne niedokrwienie ;( Trochę się załamałam, ale rodzinna ogarnęła mnie mówiąc o kontrolach co kilka mcy lub w razie pogorszenia i bólu i dała mi nadzieje, że może zmiany w ekg z czasem znikną. Niewielka szansa ale jest i jej się trzymam.
Bez wsparcia bliskich mi osób nie wiem jak bym sobie poradziła, bo zaliczyłam załamanie i dół psychiczny jak nigdy w życiu. Jednak ktoś nade mną czuwa i zesłał mi ludzi, którzy w tym koszmarze wsparli mnie i mojego męża. Dzięki nim, mój mąż był dla mnie w każdej sekundzie nieustającym oparciem.
***
Dziś odebrałam wypis z drugiego szpitala i wreszcie wiem, skąd moje męki na tle żywieniowym ;/ Na szczęście to nic poważnego, będzie tylko utrudniać życie. Znów latami bym nie wiedziała w czym problem, dopiero ostatnie badanie-pasaż jelit wykazało nieprawidłowość. Cieszyłam się jak głupia, mało nie wycałowałam pani doktor ze szpitala ;) Teraz jeszcze kilka tygodni czekania na wycinki i mam nadzieję, że to już będzie szczęśliwe zakończenie tej historii.
I liczę, że sercu się poprawi.
Dziś poszłam na pierwszy samodzielny półgodzinny spacer i mimo problemu ze schodami (jeden postój), pulsik po zmierzeniu miałam 74! Książkowo! Od tygodni nie osiągałam takiego wyniku. Jestem dobrej myśli...
Dziękuję Wam za słowo otuchy <3

No i czas na wnioski ;)
- jeżeli coś dłuższy czas cię boli nie daj się zbyć lekarzowi, że to tło nerwowe. Nawet jeśli, to może być też inna przyczyna lub kilka ( jak u mnie). Jeśli lekarz stawia opór antybadaniowy/skierowaniowy to idź do innego! Masz prawo się badać jeżeli widzisz taką potrzebę. Sama przeszłam 3 gastrologów i dopiero konsultacje lekarzy w szpitalu wyjaśniły moją sytuacje po wielu badaniach. Nie zapominajmy też o profilaktyce!
- leki to nie cukierki! Oczywiście dużo zależy od siły jednostki i jej tolerancji, ale spójrz na mnie- w chwili obecnej strach podać mi jakikolwiek antybiotyk, bo z uczulenia na grupę C, właśnie zniszczyłam sobie zdrowie amoksycyliną połączoną z chemioterapeutykiem, czyli doszła kolejna grupa.
- jeżeli masz bóle związane z sercem, to nie czekaj! Jeżeli prócz kłucia dochodzi duszność, a ból się nasila wezwij karetkę i do jej przyjazdu się połóż. Największą głupotą jest szukanie dojazdu na własną rękę, ponieważ możesz stracić przytomność, a przy zawale liczy się "złota godzina".
- jeżeli ból jest silny i nie mija, idź do lekarza, na dyżur czy SOR, bo czekanie aż samo przejdzie może się źle skończyć
- uzewnętrzniaj emocje, nawet jeśli to płacz przez kilka dni jak u mnie ;) Najgorsze to dusić lęki w sobie, bo potem nerwy dalej nas szarpią.
- nikt, absolutnie nikt na świecie nie jest warty takich twoich nerwów, żeby skończyło się jak u mnie lub nie życzę-gorzej! Ja dopiero teraz dostałam lekcje, że toksyczne osoby należy omijać z daleka, kontakty kategorycznie zerwać, nawet przerwać ciąg informacji zasłyszanych na ich temat. Wcześniej zależało mi na tym, by zachować kulturalny dystans, teraz wiem, że z moją wrażliwością jest to destrukcyjne dla mnie, więc powinnam kierować się zdrowym egoizmem i egocentryzmem. Jeżeli ktoś jest takim durniem, że kopie moją wyciągniętą dłoń to powinien dla mnie przestać istnieć, a nie ja psuję sobie nerwy by mimo wszystko mu pomóc czy do niego dotrzeć.
- ciężkie sytuacje pokazują nam na kogo naprawdę możemy w życiu liczyć i co ciekawe, obcy ludzie okazują swoje bezinteresowne oddanie i pomoc, a tymczasem bliższa rodzina...bez komentarza ;] Pocieszam się myślą, że kiedyś przyjdzie czas na te osoby i los wszystko wyrówna i przekonają się jak można czuć się bezbronnym, słabym, zniszczonym i samotnym.
- warto chwilę zastanowić się nad swoim życiem i jego jakością. Ja mam obecnie przymusowe zdrowe żywienie i bardzo higieniczny styl życia ;) Jednak chyba lepiej samemu żyć na tyle zdrowo, by nie musieć wprowadzać dużych zmian po szpitalu- wreszcie jem śniadania! Małe co prawda, ale dzięki lekom będzie lepiej za jakiś czas. Pamiętajcie- 5 posiłków!Mogą być malutkie, byle regularne i spożywane spokojnie i powoli.

Patrzę śmiało w słońce ( piękną mamy pogodę!) i wiem, że będzie lepiej.
Buziaki Kochani i jeszcze raz dziękuję za wasze wsparcie!

niedziela, 18 maja 2014

Powrót do normalności cz.2.

Droga taxówką na SOR wydawała mi się nieskończenie długa. Lał deszcz i było zimno. W izbie przyjęć zaskoczyła mnie reakcja pracownika, może mniej-więcej w moim wieku. Ratownik w sekundzie podstawił wózek i zawieźli mnie na salę z parawanami. Szybko pobrali krew, musieli tez oznaczyć mi grupę, bo nie wiedziałam jaką mam. Przyleciało 3 pielęgniarzy i kilku lekarzy. Biegali i szeptali.W końcu zmusiłam ratownika by powiedział co się dzieje...Nawet męża do mnie nie wpuszczali, musiałam leżeć, nawet nie mogłam usiąść czy skorzystać z łazienki. Gdy usłyszałam: "Podejrzewamy, że ma Pani zawał", zmroziło mi krew w żyłach. Poprosiłam o wpuszczenie męża...Powiedziałam mu co jest. Potem kilka minut płakałam i szeptaliśmy czułe słowa, a 40 minut oczekiwania na wynik badania krwi i oznaczenie troponin było wiecznością. Wynik na szczęście nie pokazał obecności enzymów zawałowych w mojej krwi. Kolejną krew zrobili za jakiś czas- sprawdza się czy coś się zmieniło. W tym czasie zawieziono mnie na rtg i echo serca. Miałam też jeszcze ze 2 ekg. Wciąż "paskudne" jak twierdzili wykonujący...Ekg pokazywało niedokrwienie i już.
O czym wtedy zalana łzami myślałam? Że to niesprawiedliwe co się dzieje, że jestem taka młoda i w miarę zdrowo żyję ( w porównaniu do znajomych moimi grzechami było niejedzenie śniadań i kawa na czczo, no i dużo stresów ), może tylko ostatnio byłam ciut destrukcyjnie znerwicowana...Nie chciałam uwierzyć, to co się działo było jak koszmar...Strach był coraz silniejszy, ogarnął mnie lęk przed śmiercią- myślałam " nie byłam nawet mamą...", zawały w wieku przed 40 rokiem życia są najgroźniejsze i zbierają okrutne żniwo, bo młode serce nie umie się bronić.
Przygotowano mnie do koronarografii i przewieziono na OIOK gdzie podłączono do aparatury. Kilka dni tam spędziłam, nie mogąc wstać nawet do toalety, pod obserwacją. Kardiolodzy nie umieli jednoznacznie powiedzieć co się dzieje i co to spowodowało, choć ich diagnozą było, że to polekowe powikłanie albo czynnościowe na podłożu nerwowym, może też jakiś zespół żołądkowo-sercowy. Bo problem jedzenia wciąż trwał, w końcu upłynął tydzień gdy nie jadłam i zaczęłam słabnąć. Brat i mąż byli przy mnie codziennie...niestety nie bardzo umieli mnie pocieszyć, kilka razy dziennie płakałam. Na pewno ich obecność sprawiała, że chociaż nie czułam się opuszczona i samotna. Jednak patrzenie na moją rozpacz, załamanie i ból nie było łatwe i ich oczy mi to pokazywały.
Ponieważ wydawało się, że sytuacja została opanowana, bo nie pogarszało się, mój mąż wraz z ordynatorem zaplanowali przewiezienie mnie do innego szpitala, gdzie był oddział gastroenterologiczny. Ostateczna diagnoza była o tyle dobra, jak "zawał bez zawału", echo i krew zaprzeczały, ekg potwierdzało. Niemniej z pracą serca było nie tak- minimalny wysiłek jak siedzenie to było dla mnie 120-150 uderzeń serca...spoczynek koło 90-100 ( powinno być 70-80).
W dniu przewiezienia, wszyscy wspaniali ludzie, których poznałam, ze wzruszeniem żegnali mnie, życzyli zdrowia i nazywali "słoneczkiem", "czarodziejką", "ich szybką" i nawet jedna Pani nawet mnie wycałowała. Nigdy nie zapomnę troski i uwagi jaką przez całe doby poświęcali mi pielęgniarze i lekarze- wspaniała ekipa ludzi umiejących ze sobą współpracować i dających z siebie naprawdę wszystko.

W 2 szpitalu było już inaczej, " normalnie". Nie było już takiej troski, obchód 2x dziennie, pielęgniarek zbyt mało i wieczne oczekiwanie...Na plus za to było tempo badań, wprost zabójcze ;) Gdyby weekend nie pokrzyżował planów, w ciągu 3 dni byłabym po serii badań wszelakich, które co prawda nie wykazały wiele złego ani groźnego, niemniej były musowe- gastroskopia, kolonoskopia, pasaż jelit. Minął 2 tydzień. Tu też lekarze jednoznacznej odpowiedzi mi nie dali co spowodowało mój zły stan, choć skłaniali się do nieszczęsnej reakcji na antybiotyki. Grunt, że krwawienie z przewodu pokarmowego ustało, a bóle się zmniejszyły, no i zaczęłam jeść i nie musiałam być dożywiana kroplówkami. Niestety blisko 4 kg, których przytycie zajęło mi 5-6 lat, zniknęło w 2 tygodnie. Dzień powrotu do domu, był dla mnie świętem.

Nie było jednak łatwo- okazało się, że wejście na 3 piętro to dla mnie Giewont ;(
I nie był to koniec złych wiadomości...cdn.

Powrót do normalności cz.1

Doszłam do wniosku, że potrzebuję stworzyć ten wpis. Po części dlatego, że prawdą jest, że człowiek cierpi samotnie i mimo najlepszych chęci bliskich nikt nie jest w stanie postawić się w jego sytuacji, a po części liczę, że zrobi mi się lżej, jak się otworzę i zbiorę siły do walki, no i wreszcie chcę by moja historia była dla Was przestrogą i nauką.
Jeśli choć jedno z Was przebrnie przez moje wypociny, to już będę czuć zwycięstwo.

Zawsze byłam średniego/słabego zdrowia. Często chorowałam jako dziecko, co miesiąc/kilka COŚ. Urodziłam się jako wcześniak, waga urodzeniowa 1,2 kg! Więc naturalnie rodzice zawsze powtarzali, że muszę traktować się delikatniej niż rówieśnicy.
Największą różnicą jaką dostrzegałam między sobą a innymi, była ciągle za niska waga ( do 21 roku życia ważyłam 46-47 kg przy 161 cm) i to,że byle przeziębienie czy katar nie trwały u mnie tydzień lecz kilka. Długo wracałam do formy, często po jednej chorobie zaraz przychodziła kolejna, ale zawsze w końcu było lepiej. No i pobyty w szpitalu- zaliczyłam ich trochę, bo a to kolka nerkowa ( już 3x), a to powikłania po antybiotykowe i zapalenie jelit (2x), a to grypa żołądkowa (2x), która tak mnie odwodniła, że mdlałam. Wreszcie obecny pobyt w 2 szpitalach i dramat ostatnich tygodni.

Od kilku miesięcy czułam się źle, z jedzeniem miałam traumę od dzieciństwa. Dawniej po prostu uważano mnie za niejadka. Dziś mam problemy z ciągłymi mdłościami, odruchem wymiotnym, bólem brzucha w miejscu żołądka i jelit, trudnościami w jedzeniu-kęs/dwa i najedzona i niedobrze :( Męczarnia straszna...Trafiłam do gastrologa, gastroskopia wykazała przewlekły stan zapalny żołądka z lekkimi nadżerkami i obecność HP. Jakiś czas brałam na czczo osłony typu Ipp, controloc, żeby ciągłe pieczenie i bóle zniknęły. Pomagało tylko na jakiś czas. Zaufałam innej gastrolog, żeby przejść antybiotykową kurację, która wybije HP i poczuję poprawę. Ryzyko leczenia mnie antybiotykami ( duomox, metronidazol), bo bałam się znów zapalenia jelit i szpitala. Lekarka zapewniła, że będzie dobrze, podjęłam leczenie.
Z każdym kolejnym dniem brania leków czułam się gorzej. Ignorowałam coraz gorsze samopoczucie- bóle głowy, mdłości, wymioty, bóle brzucha, osłabienie, zaburzenia widzenia, w końcu krwiste biegunki i kołatanie serca...Wytrzymałam 5 dni aż trafiłam na SOR, na którym straciłam przytomność. Zrobiono mi morfologię ( idealna), podano 4 kroplówki i wypisano do domu po 6 godzinach. Kolejny dzień dosyć słabo się czułam, ale leki odstawiłam i myślałam, że na tym będzie koniec. Niestety nocy nie przespałam, miałam drżenia całego ciała, dreszcze, bóle brzucha, mdłości, kołatanie serca i bardzo szybki puls. Po kilku godzinach doszedł ból w klatce piersiowej, taki dziwny piekąco-kłujący, drętwienie lewej ręki i brak czucia w palcach. Wytrzymałam do rana, doszła duszność, więc pojechałam z mężem na dyżur świąteczny, tam lekarka zrobiła mi ekg po czym bez słowa dała skierowanie na SOR na oddział kardiologiczny, kazała jechać natychmiast. Nie wiedziałam co się dzieje, a najgorsze było przede mną...

Koniec cz. 1.

czwartek, 15 maja 2014

Szpital :(

Przepraszam, że tak długo nie pojawiła się żadna nowa notka, ale nie miałam dostępu do sprzętu i możliwości poinformowania o dłuższej przerwie.
Wczoraj wróciłam do domku, po 2 tygodniowym pobycie w 2 szpitalach ( przewiezienie z jednego od razu do drugiego). Powoli wracam do zdrowia ( mam nadzieję) i gdy tylko siły wrócą postaram się o kolejne publikacje dla Was.